Może nie każdy z nas jest Mozartem czy Mickiewiczem, ale każdy jest ważny. Życie każdego z nas to wielka opowieść Wielkiego Autora. Jesteśmy bohaterami tej opowieści i zarazem sami ją tworzymy. (Małgorzata Musierowicz)

niedziela, 12 grudnia 2010

Jak to było z tym porodem...

W środę 1 grudnia pojechałam do szpitala ze skierowaniem na KTG od mojego lekarza, szczerze przekonana, że podłączą mnie do aparatu, zbadają czynność skurczową i wrócę do domu. Na izbie przyjęć lekarz stwierdził jednak, że skoro to już 41-y tydzień to mnie zatrzymają. KTG podłączyli mi już na sali przedporodowej. Jakieś skurcze się pisały, ale małe. Przy badaniu okazało się, że rozwarcie jest na 1,5 cm i ani drgnie dalej. Zaaplikowano mi jakiś żel, który teoretycznie miał pobudzić szyjkę do pracy. Ja cały czas siedziałam pod KTG. Jakiś czas później przyszła położna i pyta czy czuję skurcze. Ja, owszem, skurcze czułam, ale bardzo delikatne, na co położna stwierdziła, że mi się już skurcze porodowe piszą. Pomyślałam sobie zadowolona, że skoro tak wyglądają skurcze porodowe to ja mogę rodzić, proszę bardzo. Niestety szyjka cały czas trwała przy swoim. Do wieczora rozwarcie zwiększyło się do 2 cm, ale nic więcej. Na noc przenieśli mnie więc z sali przedporodowej na patologię ciąży i kazali czekać do rana. Rano, po badaniu, stwierdzono, że mogę iść na porodówkę. Niestety okazało się, że bez oksytocyny się nie obejdzie. Podłączyli mi więc kroplówkę, po której dostałam bardzo szybko, bardzo silnych skurczy. Do pełnego rozwarcia rodziłam jakieś 8 godzin, w końcówce już z maksymalnymi skurczami co pół minuty w zasadzie. No i kiedy wydawało się, że wszystko pomału zmierza do szczęśliwego końca i pozwolono mi przeć okazało się, że Mały jest nie do końca dobrze ułożony i nie może wcisnąć się w kanał rodny. W rezultacie wysłano mnie na cesarkę, która, przyznaję szczerze, w tym momencie była dla mnie wybawieniem. 10 minut i mogłam zobaczyć już moje kochane Maleństwo.

No, a dzisiaj jesteśmy już w domu i pomału uczymy się wspólnego życia. Mateuszek jest przesłodki i jak do tej pory, bardzo, bardzo grzeczny. Zobaczymy, co będzie dalej? ;-)

wtorek, 7 grudnia 2010

MATEUSZ :-)

Mateuszek urodził się 2 grudnia o 19.25. Ważył 3540 g i mierzył 57 cm. Dostał 10 pkt w skali Apgar. Od dzisiaj jesteśmy w domu. Słów kilka o porodzie w następnej notce :-).

wtorek, 30 listopada 2010

Maksymalnie tydzień.

Byliśmy wczoraj u lekarza. Na KTG zapisały się lekkie skurcze, ale poza tym nic. Pomysł wysłania mnie dzisiaj do szpitala i czekania tam na szczęście chwilowo odpłynął. Dzisiaj więc jestem jeszcze w domu. Jutro mam się zgłosić na KTG i potem jeszcze w piątek, no chyba, że wcześniej zacznie się coś samo dziać. W piątek już jednak mam tam zostać na dobre. Lekarz stwierdził, że według niego jeśli poród nie zacznie się samoistnie to najpóźniej w poniedziałek, jego zdaniem, zaczną mi go wywoływać. Czekam więc dalej i coraz bardziej się niecierpliwie.

środa, 24 listopada 2010

Monotematycznie.

Zauważyłam, że częstotliwość moich postów i ich tematyka są ostatnio niezwykle monotematyczne, ale to chyba normalne na tym etapie. Szczerze przyznaję, że nie mam głowy pisać o czymś innym niż poród, którego termin właśnie dzisiaj wybił. Wczoraj znowu odwiedziliśmy lekarza, u którego dowiedziałam się, że zapis KTG jest czyściutki, skurczy zero a szyjka owszem, skróciła się, ale odrobinę zaledwie. No i wszystko może jeszcze chwilę potrwać. Przy okazji lekarz uświadomił mi, że pierwszy termin na jaki wskazał to 27.11, co wypada w najbliższą sobotę. Potem sam ten termin zanegował dlatego i ja sugerowałam się innymi.

W każdym razie: jeśli nie urodzę do poniedziałku wieczorem to idziemy na ostatnią wizytę do mojego lekarza a on wypisuje mi skierowanie do szpitala i tam już będę czekać na Mateuszka. Mam szczerą nadzieję, że jednak Młody zdecyduje się wyjść wcześniej, bo wolałabym uniknąć tych wszystkich akcji z oksytocyną itp. czy w ostateczności cesarką. Pozytyw w tym wszystkim jest taki, że dostaliśmy z mężem zielone światło na łóżkowe figle, a to, jak wiadomo, naturalna oksytocyna ;-).

środa, 17 listopada 2010

Jeszcze chwilę...

... ta ciąża potrwa. Taka była główna wiadomość wczorajszej wizyty. Szyjka długa, zamknięta. Zapis KTG czysty z dwoma zapisanymi skurczami zaledwie i to z tych przepowiadających. No nic, czekamy. Do terminu zostało 6 dni.

Z innych wieści: dostałam ostatnio meila od byłej uczennicy. Wyważony, racjonalny, widać, że dziecko pisze do dorosłego a nie koleżanka do koleżanki. Piszę o tym dlatego, bo ostatnio byłam przyzwyczajona do wiadomości od uczniów otrzymywanych za pośrednictwem pewnego portalu społecznościowego (co do którego szczerze zastanawiam się czy go nie opuścić) a większość brzmiała tak, jakby pisane były od kumpelki do kumpelki. Ja się broń Boże nijak nie wywyższam, ale mimo wszystko uważam, że są pewne granice i zastanawiam skąd teraz u dzieci taka nadmierna bezpośredniość.

poniedziałek, 15 listopada 2010

Cisza.

Chyba za bardzo nastawiłam się na poród przed terminem. W rezultacie od kilku dni wypatruję jakichś jego objawów a tu wciąż głucha cisza. Brzuch wysoko, tylko Małemu musi być już strasznie ciasno, bo rozpycha się niemożebnie. Jutro kolejna wizyta u lekarza, zobaczymy, co powie.

poniedziałek, 8 listopada 2010

Syndrom.

Odnoszę wrażenie, że w pewną tylną część mojego ciała został wmontowany jakiś motorek. Ostatnio nic tylko sprzątam. Przeszkadza mi każdy najmniejszy pyłek i każdy nieumyty kubek, najmniejsza plamka na płytkach powoduje wydobycie z czeluści łazienki mopa i kilka zamaszystych nim ruchów. Wszystko oczywiście pomału i racjonalnie, tak, żeby Młody nie odczuł tego jakoś szczególnie. Podobno taki syndrom wicia gniazda nasila się tuż przed porodem i mam nadzieję, że w moim przypadku również tak jest. Nie mogę się już doczekać Mateuszka po "naszej stronie". Tydzień 38. wybił więc teraz już tylko czekamy.

Niestety moich porządkowych potrzeb nie jestem w stanie zaspokoić całkowicie, bo wczoraj stanęliśmy w obliczu zepsutej pralki, co dla mnie, przyznam szczerze, jest taką mini tragedią. Ja wiem, że kiedyś kobiety świetnie radziły sobie bez takich udogodnień, ale jestem chyba doskonałym potwierdzeniem słów, że człowiek do łatwego szybko się przyzwyczaja. Nic na to nie poradzę - bez pralki nie wyobrażam sobie życia. Wczoraj pokusiłam się nawet o stwierdzenie, że wolałabym funkcjonować bez komputera niż bez pralki. R. ma dzisiaj dzwonić do znajomego fachowca. Mam nadzieję, że jak najszybciej ktoś przyjdzie i oceni, co i jak.

A teraz zmykam na kanapę i zapodam sobie jakąś przyjemną lekturę, należy mi się, a co. Podłogi w końcu zmyte ;-).

wtorek, 2 listopada 2010

Po (ostatniej?) wizycie.

Późnym popołudniem odwiedziłam dziś mojego lekarza. Poprosiłam o USG, chcąc mieć pewność, że Młody jest ułożony tak, jak powinien. No i faktycznie - położenie prawidłowe: podłużne główkowe. Doktor stwierdził, że ciąża jeszcze chwilę potrwa, natomiast jest duża szansa, że urodzę przed wyznaczonym terminem, czyli przed 23.11. W każdym razie do najbliższej soboty zdecydowanie wolałabym pozostać w dwupaku, bo do soboty właśnie R. jest w delegacji i przed wyjazdem poprosił Synka, żeby z wychodzeniem na świat poczekał na Tatusia ;-). No i ja czułabym się pewniej, chociaż jestem jak najbardziej przygotowana na wyjazd do szpitala przy nieobecności Męża. Poza tym właśnie w sobotę ma nam wybić 38 tydzień, czyli ciąża teoretycznie będzie donoszona. Tak mówią liczone tygodnie, bo wymiary Małego z kolei (główka i brzuszek) wskazują na własnie trwający 38 tydzień, a kość udowa nawet na 39. Waga: 3420 gram. Torba do szpitala spakowana, łóżeczko skręcone i "ubrane". Pora chyba zacząć wielkie odliczanie :-).

czwartek, 21 października 2010

Badania...

Po wtorkowej wizycie u mojego lekarza przez chwilę wyglądało na to, że akcja zaczyna nabierać tempa. Po kontrolnym KTG doktor wypisał skierowanie na KTG w szpitalu i kazał jechać tam następnego dnia. Stwierdził też, że szyjka jeszcze długa, ale pojawiło się mini rozwarcie, które niby na tym etapie (35 tydzień) jest normalne, ale przy okazji dodał, że jakby coś zaczęło się przed czasem dziać to żeby się nie martwić, bo Mały ma juz ponad dwa kilo i rodzić się może. Ja po wyjściu zaczęłam trochę panikować, bo do terminu porodu jeszcze przecież miesiąc więc teoretycznie przez najbliższe dwa tygodnie nic się jeszcze dziać nie powinno. Wolałabym, żeby Młody dla swojego dobra posiedział w środku jeszcze trochę. Na KTG do szpitala pojechałam, tamtejszy lekarz wynik obejrzał stwierdził, że jest bardzo ładny i nie rozumie co ja tutaj robię, dlaczego mój lekarz już teraz mnie tu wysłał. Trochę mnie to uspokoiło, rodzić chyba jeszcze nie będę. :-) Sytuacja zmobilizowała mnie jednak do tego, aby wyprać i poprasować wreszcie ostatnie rzeczy Młodego. W weekend wybieramy się też po ostatnie brakujące gadżety. Poza tym przez to wszystko przysiadłam również do robienia kartek świątecznych. W tym roku znowu chcę zrobić je sama, a po porodzie nie wiem czy będę miała na to czas. W rezultacie siedem kartek już jest ;-).

Dzisiaj z kolei już po siódmej rano gnałam do laboratorium na badania. Na szczęście wszystko sprawnie poszło i zdążyłam jeszcze umówić z P. na wspólną wizytę w szkole, bo musiałam podbić książeczkę ubezpieczeniową, tak, żeby była ważna w listopadzie.

No, a jutro szykuje się kolejny "shopping" tym razem P. musi sobie kupić nowy płaszcz. Poza tym jutro też wreszcie wraca z delegacji mój marnotrawny Mąż.

wtorek, 19 października 2010

O wszystkim i o niczym...

Nie mam coś weny do pisania ostatnio. Może dlatego, że dni biegną jeden za drugim bardzo szybko, ale każdy kolejny jest podobny do poprzedniego. Coraz częściej uświadamiam sobie, że na dłuższą metę kurą domową zostać bym nie mogła, brakuje mi spotkań z ludźmi i, co tu ukrywać, większego wysiłku umysłowego ;-). Miewam niekiedy wrażenie, że się wręcz uwsteczniam, mimo że nie żałuję sobie bynajmniej kolejnych porcji soczystych lektur na przykład. A to tak naprawdę dopiero początek mojego "kurodomowienia", przede mną macierzyński i na pewno jakaś część wychowawczego, kaszki, kupki, spacerki. Ale żebym nie została źle zrozumiana - ja nie narzekam wręcz przeciwnie, bardzo się cieszę. Na Młodego czekamy z rosnącą niecierpliwością, wiem też, że wtedy siedzenie w domu nabierze zupełnie innego wymiaru. Dzisiaj przedostatnia wizyta w szkole rodzenia i jedna z ostatnich przed porodem u lekarza, pierwszy raz na oba spotkania udam się bez R., którego znowu w delegację wysłali.

Z innych wieści to zaliczyłam wczoraj udaną wizytę u fryzjera. Mam teraz zupełnie krótką fryzurę w zupełnie nowym kolorze. Tak, tak wreszcie porzuciłam blond, któremu hołdowałam nieprzerwanie od jakichś siedmiu lat. Zaliczyłam też odwiedziny w jednym z ulubionych obuwniczych i zaopatrzyłam się w nowe zimowe kozaki a dwa piętra wyżej w dwa zimowe golfy. Co poza tym: próby zamiany mieszkania na większe (spróbowaliśmy takiej opcji) spełzły na niczym, wszystko wskazuje na to, że znowu trzeba będzie przeżywać gehennę związaną z załatwianiem kredytu hipotecznego i szukaniem właściwego lokum, tylko że tym razem w pakiecie dochodzi jeszcze sprzedaż obecnego. No, ale wziąć się za to ewidentnie trzeba i to jak najszybciej.

poniedziałek, 27 września 2010

Bieliźniane zakupy.

Wybrałam się dziś na takowe. I co nabyłam? Żadne tam fikuśne figi, stringi, koroneczki, żadne seksowne falbanki. Zamiast tego dwa najprostsze, bawełniane i wielkie jak namioty staniki do karmienia ;-).

czwartek, 23 września 2010

Co lubię...

Zostałam niedawno zaproszona przez Ewę777 do zabawy polegającej na wymienieniu dziesięciu rzeczy, które, jak mówi nazwa zabawy, lubię. Zaczynam zatem.

Lubię:

1. Książki. Kiedy byłam mała mój ś.p. Tata śmiał się ze mnie, że ja nie tyle je połykam, co wręcz pożeram. Pamiętam ukochane w dzieciństwie "Dzieci z Bullerbyn", Rodzice musieli kupić mi drugi egzemplarz, bo pierwszy był zaczytany tak, że każda z kartek fruwała osobno. Czytać mogłam o każdej porze dnia i nocy. Zamiłowanie do czytania pozostało mi do dziś, chociaż czasu na nie mam już teraz nieco mniej a niekiedy wyrzucam też sobie, że mogłabym poczytać coś bardziej ambitnego.

2. Długie jesienne wieczory, kiedy z kubkiem ciepłej herbaty w jednej, a książką w drugiej ręce, mogę się wygodnie rozsiąść na kanapie i zatopić w lekturze. A jak jeszcze do tego słychać uderzające o parapet krople deszczu...Mmm...

3. Herbatę. Mogłabym ją pochłaniać hektolitrami. Nieważne ekspresowa czy sypana, owocowa czy nie, bez herbaty nie wyobrażam sobie życia. Ostatnio z zamiłowaniem popijam aroniową z miodem i cytryną. Pycha. A każdy dzień zaczynam od zwykłej czarnej Sagi.

4. Mojego psa, który na co dzień mieszka u mojej Mamy. Chyba żadna żywa istota, włączajac w to mojego Męża, nie wyraża tak demonstracyjnie radości na mój widok ;-).

5. Zbierać grzyby. Zwłaszcza, gdy jest co zbierać, tak jak w ubiegłą sobotę na przykład. Ich czyszczenia natomiast już nienawidzę. Szkoda, że nie można jakimś cudem pominąć tych wszystkich czynności pomiędzy zebraniem a konsumpcją.

6. Internet. Tu już chyba niestety jestem beznadziejnym nałogowcem, a jeszcze kilka lat temu wręcz bałam się włączać komputer.

7. Sabaty. Tak nazywam spotkania z koleżankami, czy to tymi z pracy, czy tymi z dzieciństwa, lat szkolnych czy studenckich. W większym gronie nie spotykamy się już zbyt często, ale kiedy już do takiego spotkania dojdzie to nie możemy się nagadać.

8. Niektóre seriale. Ostatnio wręcz pasjami "Dr Hause'a". Bardzo lubię też "Rodzinę zastępczą". Wspólnie z Mężem oglądamy "V" a od niedawna również "Ludzi Chudego".

9. Gorące kąpiele. I te w wannie i pod prysznicem. Ostatnio z racji stanu, musiałam z nich zrezygnować, ale gdy tylko Młody się wykluje...

10. Coś, co lubię, a wręcz uwielbiam od niedawna, a co też niedługo się skończy - czuć ruchy mojego Synka, nawet wtedy, gdy głową ciśnie mi z całej siły na pęcherz, łapki wpycha w pachwiny a nogi próbuje całą swoją siłą wypchać pod biustem. Uczucie wręcz niezastąpione.

Szczerze mówiąc miałam pewne obawy, że nie uda mi się podać aż 10 rzeczy, ale, jak widać, dobrnęłam do końca :-).

czwartek, 9 września 2010

Gdzie ty masz tę ciążę...

... usłyszałam wczoraj podczas wizyty w "macierzystej placówce", która odwiedziłam w celu podbicia książeczki ubezpieczeniowej. Coś w tym jest, brzucha za wielkiego to ja nie mam, chociaż sama widzę jak się sukcesywnie powiększa. Od znajomych ciągle jednak słyszę, że "prawie nic nie widać". No, ale najważniejsze, że Młody waży i mierzy tyle, ile powinien.

Żaby nie było za wesoło, bo chyba ostatnio za bardzo cieszyłam się wzorcowymi wynikami, to we wtorek na wizycie okazało się, że przypałętało mi się jakieś niefajne zapalenie. Doktor przepisał globulki, które mam nadzieję szybko pomogą.

Z pracy wieści pozytywne. Ludzie bardzo zadowoleni z nowej Góry, ciągle nie można uniknąć porównań z tą poprzednią. Ja sama chyba jednak jeszcze się za pracą nie stęskniłam, ale podejrzewam, że dużo już mi nie brakuje :-).

poniedziałek, 6 września 2010

Zimmmnnoo...

Bluzka, gruba bluza i kubek gorącej herbaty. Jakoś tak zimno się zrobiło. Wyszłam z samego rana po świeże bułki i przemarzłam na kość. Ewidentnie czuć jesień w powietrzu.

piątek, 3 września 2010

Spokojniej...

Mieszkanie względnie doprowadzone do porządku. Teraz zajmuję się sprawami najprzyjemniejszymi - kupiłam nowe bambusowe doniczki, wiklinowy koszyk na chusteczki higieniczne, pobawiłam się trochę i poobklejałam skóropodobną okleiną pudełka na tak zwane pierdoły, opróżniłam komodę i ułożyłam w niej rzeczy dla Młodego. Chociaż może ułożyłam to zbyt wielkie słowo, chwilowo wrzuciłam jak leci. Po niedzieli wybiorę się po proszek do prania dziecięcych rzeczy (podobno pierwszy raz najlepiej wyprać w takim), wypiorę, poprasuję i wtedy poukładam już tak, jak ma być. Wygląda na to, że syndrom wicia gniazda włączył mi się na dobre.

Za mną dwa dni i dwie noce bez Męża. Dzisiaj wieczorem już wraca. Kolejny raz dochodzę do wniosku, że takie chwilowe rozstania całkiem nieźle związkowi robią :-), niemniej bardzo się cieszę, że już dziś będziemy razem.

Poza tym pora wreszcie wyjść do ludzi po tych dwóch tygodniach wyjętych z życiorysu. Na przyszły tydzień zapowiada się spotkanie z P. , warto byłoby też spotkać się z kimś z pracy i posłuchać ploteczek na temat nowej dyrekcji i jej rządów. Ostatni rok naprawdę był pod tym względem pozytywny, szkoda, że to było tylko p.o. i tylko przez rok. Zobaczymy jak będzie teraz. Jedno jest pewne - na pewno będzie lepiej niż przy pani S.J.

wtorek, 31 sierpnia 2010

Kończymy.

Dzisiaj wszystkie meble będą już tam gdzie powinny. Teraz, gdy R. w pracy, pomału sprzątam to, co sama daję radę. Od jutra już tylko upiększanie, czyli coś, co wiąże się między innymi z małymi zakupami. To lubię :-).

Od jutra też niestety zostaję słomianą wdową. U R. w pracy pomału zaczyna rozkręcać się gorący okres, co z jednej strony wiąże się z większymi pieniędzmi, z drugiej natomiast z coraz częstszymi wyjazdami. I tak do marca mniej więcej.

poniedziałek, 30 sierpnia 2010

Pomału...

... się odgruzowujemy. Do pomalowania został niewielki kawałek ściany i sufitu - za narożnikiem, czyli wystarczy tylko odsunąć szlachetne siedzisko i pomalować, a nie ściągać i wyciągać rzeczy z mebli, a je same przestawiać w różne dziwne miejsca. Przede mną kupa sprzątania, ale po tym wszystkim to już pikuś.

A kręgosłup znowu dał nad ranem popalić. Każda z pozycji leżących tylko ten ból potęgowała. Zacznę chyba spać na siedząco.

sobota, 28 sierpnia 2010

Remontowo.

Nadzieja matką głupich, mawiają. Według moich wcześniejszych obliczeń dzisiaj powinnam już doprowadzać mieszkanko do porządku, a tu wciąż brud i smród i jeszcze połowa pokoju do pomalowania. Wychodzą przy okazji jakieś rzeczy, których się nie spodziewaliśmy, a z którymi trzeba powalczyć koniecznie. Teraz marzę o tym, żeby do środy, czyli wyjazdu R., było skończone malowanie i ustawione meble. Sprzątać będę sobie pomału i stopniowo. Ech, czy ja pisałam już, że nienawidzę remontów?

Żeby było mało problemów z remontem to dopadła mnie dolegliwość ciążowa, pierwsza tak męcząca - ból kręgosłupa. Co ciekawe, nie w ciągu dnia kiedy co chwilę coś jest do zrobienia, ale po dłuższym leżeniu, czyli przede wszystkim nad ranem. Dzisiaj myślałam, że z bólu aż sobie popłaczę, ale obyło się bez tego ;-). A Młody nic sobie z tego wszystkiego nie robi, tylko coraz mocniejsze kopniaki matce sadzi, a ja dochodzę do wniosku, że to niesamowicie cudowne uczucie :-).

poniedziałek, 23 sierpnia 2010

Przedremontowo...

Malowanie zaczynamy od jutra, bo dzisiaj jeszcze R. musiał iść do pracy. Szczerze mówiąc trochę mnie to przeraża, mimo że tak naprawdę nie mamy za wiele do zrobienia. Ale taka już jestem - remontów nie znoszę. Chciałabym, żeby było już po tym całym malowaniu. Sprzątanie po wszystkim nie przeraża mnie w ogóle. Marzę o chwili, kiedy meble będą już ustawione tak, jak trzeba, wszystkie moje książki wrócą na swoje miejsca, a w posprzątanych szufladach rozlokuję wreszcie rzeczy dla Malucha.

Apropos Młodego: ostatnia wizyta nastroiła mnie niezwykle optymistycznie. Moje dziecko rośnie sobie w najlepsze, jakoś tak szybko nawet, bo lekarzowi aż nie chciało się wierzyć, że tyle przybyło od ostatniej wizyty. No i wygląda na w pełni zdrowe, co oczywiście cieszy mnie najbardziej. Kopniaczki sadzi coraz mocniejsze, a już zwłaszcza wtedy, gdy zjem coś słodkiego.Moje wyniki też w porządku: glukoza jak najbardziej w normie a wyniki badań krwi wręcz wzorcowe, toxo ok. Mam nadzieję, że dalej będzie równie dobrze. Od dzisiaj teoretycznie mamy trzy miesiące do porodu według daty z USG.

wtorek, 17 sierpnia 2010

Leniwie...

... bardzo jest ostatnio. Ale nie powiem, żeby mi to jakoś szczególnie przeszkadzało, zwłaszcza, że od poniedziałku zaczynamy mały remont i przez kilka dni czasu na leniuchowanie praktycznie nie będzie. Remont to tak w zasadzie odświeżenie mieszkania. Szczerze liczymy na to, że za rok będziemy już mieszkać gdzie indziej, bo w kawalerce z małym dzieckiem na dłuższą metę się nie da, no ale do tego czasu jakoś przemęczyć się trzeba. Malujemy po prostu wszystko na biało, bez bawienia się w barwniki itp. Chcemy zrobić to jak najszybciej i jak najtańszym kosztem, a odświeżyć trzeba koniecznie. Jutro jadę na kilka dni do mamy, a od poniedziałku R. ma kolejny urlop to wtedy podziałamy. Mam nadzieję, że w tydzień wyrobimy się i z malowaniem i przestawieniem mebli i sprzątaniem.

Z innych spraw - wyjazd do Olsztyna z P., J. i A. bardzo udany. Zaliczyliśmy przy okazji Mrągowo i Ryn, kilka wyjazdów nad wodę. Nie obyło się także bez babskiego "shoppingu" ;-).

A dzisiaj kolejna wizyta u lekarza. Jeszcze trochę i wybije nam trzydziesty tydzień. Jak ten czas leci. Młody coraz większy i coraz bardziej ruchliwy. Czasami mam wrażenie, że w ogóle nie sypia i coraz częściej zastanawiam się jak to będzie wyglądało po porodzie. No, ale do tego to jeszcze trzy miesiące.

środa, 28 lipca 2010

Na szybko

Pięć dni spędzonych w Kołobrzegu, z czego jeden cały zajął nam rejs na Bornholm. Plażowanie, grillowanie, szwędanie się po mieście i po deptaku, śniadanka i kolacje na tarasie, obiadki na mieście. Żeby jednak bilans nie wyszedł na plus: wybita tylna szyba w samochodzie i lekko wgnieciona klapa. Nerwowe oczekiwanie na nową klapę, czy aby dojdzie i uda się ją zamontować przed kolejnym wyjazdem, nie do końca sprawne klocki hamulcowe i popsute wycieraczki (kolejne wizyty u mechaników i kolejne wydawane pieniądze).

Co oprócz tego: powrót Brata z Niemiec, już chyba na dobre, kolejna wizyta u lekarza - wydaje się, że z Młodym wszystko w porządku. Dwie wiadomości, jak to zwykle bywa dobra i zła. Dobra: koleżanka na której spełnionym macierzyństwie postawiono kreskę urodziła dwa dni temu zdrowego, ślicznego synka. Zła: drugą koleżankę zostawił mąż, co wywołało powszechny szok, bo nic na to nie wskazywało, ani według tzw. opinii publicznej, ani według samej M., która jest teraz kompletnie załamana. Ech, jak to nigdy nie wiadomo, co nam życie przyniesie.

A teraz kończę pakowanie na kolejny wyjazd. Tym razem coś ponad tydzień w Olsztynie razem z państwem P. Powinniśmy wrócić przed 10 sierpnia.

wtorek, 13 lipca 2010

Weekend...

... był maksymalnie leniwy. Nie pamiętam kiedy ostatni raz tak kompletnie nic nie robiłam. W związku z tym, że R. z Bratem moim pojechali na spływ, ja zostałam wysadzona u Mamy. W zasadzie ja zostałam wysadzona a Brat zabrany (w drodze powrotnej odwrotnie ;-)). W związku z tym, że pogoda nie zachęcała kompletnie do wychodzenia na dwór (skwar był i jest straszliwy), przesiedziałyśmy całą sobotę i trzy czwarte niedzieli w domu, wychodząc jedynie rano i wieczorem z psem, który tego upału też ma ewidentnie dosyć. Jedzonko było zrobione więc tak naprawdę nie musiałyśmy robić nic. I tak też było. Większość czasu po prostu przeleżałam z książką i przyznaję, że było to bardzo miłe leniuchowanie.

W Szczecinie standardowo już bardziej aktywnie. Wczoraj spotkanie z P. i wizyta u fryzjera zakończona obcięciem moich włosów do takiej długości, jakiej mojej głowa nie uświadczyła od niepamiętnych czasów. Jutro z kolei robimy niezapowiedziany nalot O. To znaczy zapowiedziany, ale jedynie jej mężowi ;-). Mam nadzieję, że będzie nas jak najwięcej.

No, ale na upał to muszę sobie ponarzekać. Tym bardziej, że nigdy nie byłam wrażliwa na pogodę a tu teraz czuję się niemal jak moja własna babcia. Mam trudności z oddychaniem, bardzo szybko zaczynają mnie boleć nogi, zwłaszcza łydki i stopy, mimo że chodzę bardzo mało. Dobrze że przynajmniej nie puchną. (Uroki ciąży ;-)) Natomiast jak już się od tego domu nawet na chwilę oddalę to wracam tak mokra, że ładuję się od razu pod zimny prysznic. Marzę o deszczu, o wielkiej ulewie marzę szczerze mówiąc, żeby choć na trochę zmieniła to powietrze.

środa, 7 lipca 2010

Ostatnie dni...

... były pełne wrażeń i tych pozytywnych, i tych negatywnych, niestety, też. Bal Szóstoklasistów i zakończenie roku minęły bardzo szybko. Zakupiłyśmy z M. dla "naszych dzieciaków" ładne ramki na zdjecia za szybkę wkładając wyszperane specjalnie dla Nich cytaty. Niezmiernie szkoda mi tej klasy. W ostatnim roku zrobili się nieco niedobrzy (wiadomo: najstarsza klasa w szkole ;-)), ale tak sympatyczne dzieciaki to rzadko kiedy można spotkać. Z zakończenia wróciłam z taką ilością kwiatów, że ledwo znalazłam na nie miejsce. Potem był weekend spędzony u mojej Mamy. Pyszne jedzonko jak zwykle, a wieczorem kabareton. Po drodze jeszcze udane zakupy na wyprzedażach, a tym samym dwie nowe pary butów w mojej szafie :-). Mąż obłowił się nieco bardziej. W międzyczasie jeszcze tu i ówdzie robione zakupy dla Synusia, który najprawdopodobniej zostanie Mateuszem. Hitem był zwłaszcza zimowy kombinezonik zakupiony na wyprzedaży w Smyku dosłownie za bezcen.

A z tych spraw negatywnych to zaliczyłam kilkunastogodzinny pobyt w szpitalu, na który sama tak naprawdę sobie zasłużyłam wychodząc z domu bez śniadania. Właściwie to wyszłam tylko do piekarni po bułki na to śniadanie właśnie, a przy okazji zahaczyłam o pocztę. Oba miejsca dosłownie rzut beretem od mojego domu. Czułam się rewelacyjnie, a to była dosłownie chwila: stojąc już przy okienku zrobiło mi się niezmiernie słabo no i poleciałam. Zemdlałam pierwszy i mam nadzieję ostatni raz w życiu. Pani z poczty zadzwoniła po karetkę, sanitariusze zrobili mi EKG i zbadali cukier - wszystko ok. Niestety nie mieli jak sprawdzić co z Maluchem, a na tym przecież najbardziej mi zależało. Dobrze, ze R. zaraz do mnie przyjechał, bo ja się oczywiście zryczałam z nerwów i pewnie sama nic bym nie załatwiła. Pojechaliśmy do szpitala, tam zbadali mnie i Młodego i na szczęście okazało się, że wszystko jest w porządku. Teraz emocje już opadły, ale przyznaję, że byłam w niezłym stresie. No i chwilowo mam obawy przed samotnym wychodzeniem z domu, zwłaszcza w taki upał.

wtorek, 15 czerwca 2010

Powizytowo

No i udało się dojrzeć. Na 99% mamy Synka. Lekarz stwierdził, że bezpruderyjne dziecko (najpewniej po Tatusiu :-)), bo już "na wejściu" pokazał, co tam między nogami ma.

Przedwizytowo

Wieczorem mamy wizytę u lekarza. Będzie USG. Po cichu liczę na to, że będzie już można zaobserwować, co też ten nasz Maluch ma między nogami. Chociaż pewnie jeszcze na to za wcześnie. A od jutra wkraczamy w osiemnasty tydzień.

czwartek, 10 czerwca 2010

Duszno...

Zapowiadają burze w naszym regionie i chyba coś jest na rzeczy, bo duszno jest niemiłosiernie. Wyszłam tylko na chwilę na "Manhattan" po warzywa i owoce a po powrocie czuję się jakbym wróciła z nie wiadomo jakiej wyprawy i dźwigała nie wiadomo jakie ciężary. R. przed wyjściem do pracy powiedział nawet, żebym nie robiła obiadu, bo w taką pogodę w ogóle nie chce się jeść. Postanowiłam jednak, że usmażę naleśniki, najwyżej zjemy z owocami. Dobrze, że ich akurat nie brakuje. Ostatnio robiłam jogurt truskawkowy (jogurt naturalny zmiksowany z truskawkami i cukrem waniliowym). Mężowi zasmakował bardzo więc dziś będzie taki z bananami.

A po południu wybieramy się do znajomego R., któremu niecały rok temu urodził się synek. Chcą z żoną pozbyć się już niektórych ubranek i sprzętów i zaprosili nas, żebysmy je sobie pooglądali i wybrali co chcemy. W związku z powyższym zakupiłam też dzisiaj drobny prezent dla małego, przy okazji odkrywając całkiem niezły sklep z zabawkami.

poniedziałek, 7 czerwca 2010

Podczytuję...

Leszek K. Talko "Dziecko dla początkujących". Z jednej strony zaśmiewam się do łez, z drugiej chyba jestem z lekka przerażona ;-).

sobota, 5 czerwca 2010

Pogoda...

... wreszcie dopisuje. Już trzeci dzień za oknem piękne słońce a temperatura przekracza 20 stopni. Długi weekend spędzamy więc w dużej części na świeżym powietrzu. W czwartek wybraliśmy się na Wały Chrobrego, gdzie przypadkowo spotkaliśmy A i M, odbyliśmy spacerek wzdłuż Odry, poszwędaliśmy się po "starym-nowym mieście", na koniec, już sami, odwiedziliśmy Park Kasprowicza, gdzie małą chwilkę pograliśmy sobie w badmintona (ostatni raz robiłam to jakieś 15 lat temu :-)) i zjedliśmy pyszne lody.

Wczoraj również spacerek po mieście i piwko na Zamku (kto mógł oczywiście, kto nie mógł zadowolił się mrożoną herbatą). Niechcący odwiedziliśmy też najsłynniejsze szczecińskie CH, gdzie R. zaopatrzył się w nowe spodnie i koszulę.

Dzisiaj równie aktywnie, choć mniej przyjemnie. Obowiązkowe zakupy a potem sobotnie sprzątanie. Teraz chwila relaksu, samotnego niestety, bo Mąż wybył na piwko ze znajomym.

No nic, idę pod prysznic a potem poczytam chyba troche. Coś mnie ostatnio wzięło na kryminały :-).

niedziela, 30 maja 2010

Weekend...

... spokojny i leniwy, oraz, poza piatkowym wieczorem, spędzony w całości razem z mężem. Wczoraj zakupy a po południu błogie lenistwo przerywane przez robienie małosolnych ogórków (to R.) oraz jogurtowych muffinek (ja). Dzisiaj do południa rekreacja w Gryfinie a po południu seans serialowy (trzy ostatnie odcinki Smallville), teraz z kolei czekamy na kabareton w ramach Top Trendów.

Dobry humor z lekka psuje tylko pogoda - znowu zaczęło padać. Mamy prawie czerwiec a pogoda przypomina marcową, a w najbliższym tygodniu przecież długi weekend.

środa, 26 maja 2010

Decyzja...

...podjęta. Do pracy nie wracam. Mam wypisane zwolnienie do 6 lipca i w sumie dobrze mi z tym, chociaż wyrzuty sumienia pozostają. Lekarz już poprzednio chciał mi wypisać zwolnienie do końca ciąży, zwłaszcza, że z moim łożyskiem nie do końca jest tak, jak trzeba. Niby teraz niczym to nie grozi, ale kazał się oszczędzać. Maluch rośnie, ja pomału też, wczoraj pierwszy raz słyszeliśmy bicie serduszka.

Dzisiaj dzień "towarzysko - dzieciowo- zakupowy". Właśnie wróciłam ze spotkania z S. i jej dwuletnią córeczką. Byłyśmy na lodach. Zrobiłyśmy napad na nowy lumpik i wyszłam stamtąd z dwiema sukienkami i jedną tuniką uniwersalnymi o tyle, że mogę spokojnie nosić je teraz i jak brzuszek już nieco bardziej urośnie. Mała D. jest przesłodka - rasowa kobietka, ciuszki mierzyła aż miło. Za dwie godziny z kolei spotkanie z P. i jej A. Wspólne gotowanie obiadu i ploty, no a potem jeszcze zakupy z Mężem. Spodnie trzeba mu kupić koniecznie, bo wszystkie pary jakie ma są już w stanie okropnym.

A teraz koniecznie musze coś zjeść. :-)

poniedziałek, 17 maja 2010

:-)

Pisałam niedawno, że w moim życiu dzieje się ostatnio wiele dobrego. Miałam tu na myśli oczywiście i ślub, ale również coś innego i chyba wreszcie dojrzałam do tego, żeby na ten temat w końcu napisać. Otóż: po wielomiesięcznych staraniach i oczekiwaniach, okupionych miejscami ogromnym stresem doczekaliśmy się w końcu naszej małej fasolki :-). Nie mogłam uwierzyć, tak naprawdę do tej pory nie wierzę, że zobaczyliśmy na teście upragnione dwie kreseczki. Teraz jesteśmy już w końcówce trzeciego miesiąca, Maleństwo ma około 6 cm i, jak wykazały dotychczasowe badania, wszystko jest z nim w najlepszym porządku. Płci oczywiście jeszcze nie znamy, ale jakiś sportowiec chyba rośnie, bo podczas podglądania go przez USG niezłe harce wyczyniał. :-)

Ja aktualnie przebywam na zwolnieniu, bo przyznaję, że pod względem ciążowych dolegliwości początki były trudne, natomiast zastanawiom się czy na czerwiec wracać do pracy. Wszystkie znajome mamy mi to odradzają, każąc wypoczywać, dbać o siebie i cieszyć się ciążą. Ja mam na to ochotę wielką, ale jednocześnie pamiętam o mojej szóstej klasie, dla której trzeba przygotować zakończenie roku, wypisać świadectwa, pomóc rodzicom w przygotowaniach do balu. Bardzo bym nie chciała obarczać tym którejś z dziewczyn, no ale zobaczymy. Zwolnienie mam do 25 maja, wtedy kolejna wizyta i chyba wszytsko uzależnię od tego, co powie lekarz.

No, a teraz idę się porelaksować.

piątek, 7 maja 2010

Kamień z serca...

Nadenerwowałam się troszkę przez dwa ostatnie dni, na szczęście okazało się, że niepotrzebnie.

W środę pojechaliśmy do urzędu odebrać nasz akt ślubu, na miejscu okazało się, że jeszcze go nie ma. Bardzo miła pani poradziła, żeby dzwonić po południu, bo wtedy już powinien być. Zadzwoniłam więc, ale znowu dowiedziałam się, że naszego papierka nie ma. Dzwoniłam również wczoraj, ale cały czas słyszałam tę samą odpowiedź - nie ma. Zaczęliśmy się już z R. lekko stresować. Ślub był 24 kwietnia, ksiądz miał pięć dni roboczych, żeby wysłać papiery do urzędu (decyduja data stempla), po drodze było jeszcze święto więc teoretycznie poczta mogła jeszcze nie dotrzeć. Tak nam też tłumaczono w urzędzie. Mnie zmyliła jednak jedna rzecz - ksiądz ma bliżej do urzędu niż na pocztę więc w zasadzie papiery mogły być dostarczone przez niego osobiście, a w takiej sytuacji już dawno powinny być tam, gdzie trzeba. Próbowaliśmy się wczoraj z proboszczem kontaktować, ale był nieuchwytny. Oczywiście jako rasowa pesymistka miałam przed sobą wizję nieważnego ślubu według prawa świeckiego i konieczność organizowania cywilnego. Na szczęście dzisiejszy telefon wyjaśnił wszystko -akt czeka na odebranie.

czwartek, 29 kwietnia 2010

Chwilę po...

Wszystko przebiegło tak, jak przebiec powinno. Nie zmieniłabym ani chwili z sobotniego dnia. Kiedy przeżyłam fryzjerkę i kosmetyczkę (nie cierpię takich czasochłonnych zabiegów), stwierdziłam, że reszta to pikuś. Stwierdzenie na wyrost oczywiście, bo lekki stres pojawił się zwłaszcza przy wchodzeniu do kościoła, ale i tak myślałam, że będzie gorzej. Dopisała pogoda a co najważniejsze dopisali ludzie. Mszę prowadził ksiądz uczący w mojej szkole i, jak mówiła między innymi moja mama, była to msza dla nas i o nas. Na zakończenie powiedział tyle miłych słów na mój temat, że aż się wzruszyłam. Dziewczyny ze szkoły stawiły się niezwykle tłumnie i przy życzeniach gromko śpiewały "sto lat" przez jakieś pięć minut. Imprezka weselna też przebiegła bez jakichkolwiek zakłóceń. A noc poślubna... mmm ;-).

Kompletne zaskoczenie spotkało mnie jeszcze dodatkowo wczoraj. Nie wiedziałam nic do samego końca, mimo że w spisek zaieszanych była chyba połowa nauczycieli z dyrekcją włącznie. Kiedy weszłam do klasy na godzinę wychowawczą zostałam przez moje dzieciaki obsypana ryżem, nakarmiona pizzą i napojona soczkiem pomarańczowym. Dostałam mnóstwo zyczeń i, czego już się w ogóle nie spodziewałam, piękne prezenty - pościel i zegar. Przemiła niespodzianka.

piątek, 23 kwietnia 2010

Tuż przed...

Wszystko mamy już w zasadzie załatwione, łącznie ze spowiedzią, której tak bardzo obawiał się R. ;-). Na jutro pozostało odebranie tortu i dostarczenie go do naszej weselnej restauracji. Za mną dwa bardzo przyjemne panieńskie pełne miłych rozmów, śmiechu, no i prezentów. Dawno już nie byłam tak bogata w ładną bieliznę ;-).

Jutro fryzjerka o 9.30, makijażystka o 11.00. Mama pomoże mi się ubrać, bo będzie u nas już od rana, a świadkowa może dotrzeć dopiero tuż przed ceremonią. Dziwnie się czuję, bo do tej pory do mnie nie dociera, że już jutro o tej porze z panny H. przeistoczę w panią K.

Jedyne czego się obawiam to pogoda. Suknia jest oczywiście bez rękawów, mam do niej bolerko z długim rękawem, ale boję się czy nie okaże się mimo wszystko za cienkie. Na szczęście mama w zanadrzu ma dla mnie coś cieplejszego.

A teraz pędzę ogarnąć z grubsza mieszkanie a potem zapodam sobie relaksującą kąpiel. Tego mi teraz bardzo potrzeba :-).

piątek, 16 kwietnia 2010

Dzieje się...

... ostatnio tyle dobrego w moim życiu, ze aż boję się o tym pisać, by nie zapeszyć. Ale już niedługo skrobnę tu kilka słów więcej.

Czekam teraz na makijażystkę - dzisiaj makijaż próbny a później wieczór panieński numer jeden. Ślub już w końcu za tydzień :-).

poniedziałek, 5 kwietnia 2010

I po świętach...

Długie oczekiwania i mnóstwo przygotowań, a dwa dni świąt minęły nawet nie wiem kiedy. Minęły na szczęście bardzo miło. Większość czasu spędziliśmy u mojej mamy. Błogie lenistwo, spacery, pyszne jedzonko i wizyty, o których nigdy nie pomyślałabym, że będziemy je składać, ale życie jak wiadomo potrafi zaskakiwać. Teraz leniuchujemy już w Szczecinie. Obejrzeliśmy sobie dwa odcinki "Smallville" a potem poszperaliśmy trochę po necie, bo potrzebujemy jeszcze załatwić dekorację do kościoła i samochód. Ten ostatni niby mamy już załatwiony, ale widzę, że R. chciałby jednak coś innego, jak to mawiają dzieciaki w szkole: coś bardziej "wypasionego". Jutro będziemy dzwonić. A do ślubu niecałe trzy tygodnie zostały, pora na panieńskie i kawalerskie :-).

A tak poza tym to utwierdzam się w przekonaniu, że straszna ze mnie jednak pesymistka. Niedawno przekonałam się o czymś niezwykle miłym a zamiast się cieszyć wymyślam sobie nowe powody do obaw, czarnowidztwo jedno wielkie mówiąc krótko uprawiam.

Ech, dobrze, że jutro jeszcze wolne.

środa, 17 marca 2010

Trzy dni...

... rekolekcji minęły jak z bicza trzasnął. Jutro już normalny pracowy czwartek, normalny pracowy plus vat, bo jeszcze konsultacje dla rodziców nas czekają.

Nie mogłam się oprzeć dzisiejszym prognozom i wyszłam do pracy w pantoflach dochodząc w rezultacie do wniosku, że to chyba jednak jeszcze nie ten czas. Chociaż czas może i ten, nie ta pogoda niestety...

A w weekend jadę do mamy. Dawno już nie byłam.

piątek, 12 marca 2010

Chciałbym...

...móc przestać narzekać na pogodę. Niestety straszna pod względem ze mnie malkontentka, a dzisiejsze prognozy tylko ten stan potęgują. Ja wiem, że wiosna tak naprawdę przychodzi 21 marca, ale z reguły już początki tego miesiąca pozwalają na schowanie zimowych ubrań do szafy, no ale nie tym razem... Podobno jeszcze przez dwa tygodnie ma być taka pogoda jak dzisiaj. Byle później było lepiej, bo ślub w kwietniu a suknia ślubna bez rękawów...

czwartek, 11 marca 2010

Wiosna pilnie poszukiwana...

Dwa tygodnie temu byłam pewna, że o tej porze będę mogła założyć jakiś lżejszy wiosenny płaszczyk i wyskoczyć z kozaków. Ale wiadomo czyją matką jest nadzieja. Pogody wiosennej nie widać wcale, za to przesilenie wiosenne można odczuć bardzo intensywnie. Od kilku dni ciągle chodzę zmęczona, wiecznie niewyspana (mimo że padam nawet o 21-ej) z notorycznym bólem głowy. Zmęczenie dodatkowo potęgują liczne zastępstwa, bo mnóstwo ludzi poprzeziębianych i na zwolnieniach. Tydzień dłuży mi się niesamowicie. Dobrze, że od poniedziałku rekolekcje i można bęzdie złapać trochę oddechu. Na to liczę...

No to sobie ponarzekałam. A z rzeczy bardziej pozytywnych to udane sobotnie zakupy z P. Kupiłam sobie torebkę (zupełnie nie w moim stylu) i buty na wiosnę (jeszcze bardziej nie w moim stylu), coś mi się gust zmienia ostatnio, ale to dobrze. Mam tylko nadzieję, że dam radę chodzić na tych obcasach. Poza tym, mimo takiego a nie innego samopoczucia, udało mi się wreszcie wygospodarować czas na czytanie, bo ostatnio zaniedbałam się pod tym względem. Teraz na tapecie najnowsza Jodi Picoult - " Deszczowa noc" - przyjemne i szybko się czyta, chwilowo jakoś nie mam ochoty na coś bardziej ambitnego. Od dzisiaj chcę też przysiąść do kartek świątecznych - hand made całkiem mi się spodobał.

wtorek, 2 marca 2010

Marcowo

Zaskakujące jak sama zmiana miesiąca może wpłynąć na zmianę nastroju. Pogoda co prawda na wiosenną jeszcze nie wygląda (szczerze mówiąc wczoraj miałam wrażenie, że to jakiś październik), ale marzec... to brzmi już tak wiosennie, że ma się ochotę na wymianę wierzchniej garderoby na zdecydowanie lżejszą.

Jutrzejszy dzień pod znakiem pasowania pierwszaków na czytelników. Próba zaliczona. Dzisiaj jeszcze posiedzę nad dekoracjami. A jutro po pracy będzie można odetchnąć i odreagować. Wybieramy się zakupić R. buty, a potem chyba skoczymy na jakieś piwko, albo do kina. Trzeba jakoś uczcić wczorajsze urodziny mojego przyszłego męża.

Co do przedślubnych przygotowań: wczoraj nauki przedślubne numer dwa a pojutrze wizyta w poradni rodzinnej. Czekają nas tam dwa spotkania.

niedziela, 21 lutego 2010

Plany

Tydzień po naszym ślubie zaczyna się długi weekend majowy w związku z tym wstępnie planujemy sobie jakiś wyjazd. Taka mini podróż poślubna. Opcje chwilowo są dwie: Wrocław albo Warszawa. W Wa-wie firma R. ma służbowe mieszkanie i gdyby się udało moglibyśmy tam dwie albo trzy noce spędzić. Jechać mielibyśmy najprawdopodobniej z A. i M. Mam tylko nadzieję, że do tej pory jedna z tych osób przestanie mnie tak bardzo drażnić.

Namówić...

... się udało. W rezultacie ja mam już zakupione ślubne buty, a R. wie jaki garnitur by chciał. Jutro natomiast pierwsze nauki przedślubne.

A teraz kończymy robić obiad i pewnie "zapodamy" sobie do niego kolejną porcję "Smallville".

Dobry nastrój lekko psuje mi jedynie myśl o pewnej wtorkowej rozmowie z pewnymi rodzicami.

sobota, 20 lutego 2010

weekend

Tydzień minął w zastraszającym tempie. Naprawdę nie wiem, gdzie te wszystkie dni mi uciekają. Weekendy niestety mijają równie szybko. Wczoraj wieczorem kompletna wegetacja: winko, świece i kilka odcinków "Smallville", potem wspólne przysypianie, kąpiel i znowu spanie. Dzisiaj nieco bardziej aktywnie: szybkie zakupy i wspólne gotowanie obiadu. Potem R. z A., M., i bratanicą A. pojachali na basen (właśnie R. dzwonił, że już wracają), ja zostałam w domu, bo z okresem jakoś tak niezbyt komfortowo na basenie się czuję, ale nie żałuję. Coś niedobrego się dzieje, bo niektóre osoby z wymienionego towarzystwa działają mi ostatnio na nerwy i to bardzo. Dla wyjaśnienia: nie jest to mój przyszły mąż ;-). W rezultacie samotnego siedzenia w domu zrobiłam dwa prania, posprzątałam kuchnię i łazienkę na błysk, upiekłam muffinki z białą czekoladą. W lodówce chłodzi się piwko na wieczór.

Jutro z kolei mam nadzieję namówić R. na wyprawę w poszukiwaniu garnituru dla Niego i może butów dla mnie. Do ślubu w końcu tylko 9 tygodni :-).

wtorek, 16 lutego 2010

No i zostałam...

... wychowawcą. Dzieciaki się cieszą, ja nieco mniej. No, ale jakoś to przecież będzie.

Dokumenty do ślubu skompletowane, teraz wizyta w kancelarii i złożenie tego wszystkiego. A wczoraj niezmiernie zaskoczył mnie ksiądz z mojej szkoły - chciałby współprowadzić naszą ślubną mszę. Bardzo miło mi się zrobiło :-).

piątek, 12 lutego 2010

Obrączki...

... zamówione. Trafiliśmy wczoraj do bardzo przyjemnego zakładu jubilerskiego z bardzo miłą obsługą. Zamówienie ma być gotowe w ciągu czterech dni roboczych, co bardzo mnie zaskoczyło, bo z reguły spotykaliśmy się z terminem realizacji "do 21 dni". Obrączki są takie jak chcieliśmy: proste, z białego złota z obowiązkowym grawerem oczywiście :-).

Poza tym załatwiliśmy dzisiaj ostatnie sprawy w USC. Teraz mamy się tam pojawić już po ślubie po odbiór aktów ślubu. Pozostają sprawy "kościelne". R. musi jeszcze odebrać świadectwo chrztu a od 22 lutego zaczynamy nauki przedślubne.

A teraz pędzę dokończyć sprzątanie.

czwartek, 11 lutego 2010

Czwartkowo

Jeden pączek pochłonięty i chyba na tym poprzestanę. Zauważyłam, że w niektórych miejscach przybyło mi trochę tłuszczyku. Zima najwidoczniej mu służy ;-), a że chciałabym jakoś się w tę moją ślubną suknię wcisnąć, to pora się nieco ograniczyć. Nieco, bo za bardzo lubię słodkie, żeby je całkowicie odstawić. Wczoraj R., któremu notabene tu i ówdzie również przybyło, zaproponował wspólne ćwiczenia. Mamy od dziś zacząć, jak będzie zobaczymy :-).

Co do obrączek, które przedwczoraj jechaliśmy oglądać i teoretycznie zamawiać, to wymiękliśmy, kiedy pan złotnik określił ich cenę. Swoją drogą szkoda, że nie umieszcza tych cen obok zdjęć w internecie. Zaoszczędzilibyśmy sobie przedzierania się przez miasto w takich korkach. Dziś idziemy do kolejnego jubilera, poleconego przez P., która zapewnia, że tamtejsze ceny będą nam odpowiadać. Na to liczę, bo czas najwyższy coś wybrać.

A ostatnie dni ferii zapowiadają się bardzo ciekawie. Jutro babska imprezka z P. i O. (R. wybywa ze znajomymi ze starej pracy), w sobotę kabareton z A. i M., a w niedzielę również z nimi obiad w ich i naszym weselnym lokalu.

wtorek, 9 lutego 2010

"Porozjadowo"

Zaproszenia w dużej mierze rozwiezione. Pozostało jeszcze dotrzeć do mojej chrzestnej, która mieszka najdalej i ze względu na pogodę i warunki jazdy woleliśmy się chwilowo w taką dłuższą podróż nie wybierać. Wczoraj oglądaliśmy też obrączki i chyba wreszcie wybraliśmy wzór, który odpowiada nam obojgu ;-). Dzisiaj wizyta u jubilera i zobaczymy.

czwartek, 4 lutego 2010

Leniwie.

I to bardzo leniwie. Siedzę u Mamy, zajadam się pysznościami, wysypiam się, czytam. Pamiętam jak rok temu o tej porze robiłam to samo, tylko że cały czas towarzyszyła mi myśl, że ferie zaraz się skończą i trzeba będzie wócić do pracy, a tam znosić humory i irracjonalne zachowania ówczesnej góry. Teraz myśl o końcu ferii nie przeraża mnie ani trochę, mimo że wiem, że czeka mnie mnóstwo dodatkowej pracy i może trochę nieprzyjemności związanych z nadgorliwścią niektórych rodziców.

Zaproszenia doszły, część już wypisałam. Jutro dojeżdża do mnie R. i porozwozimy je tu, gdzie się da.

wtorek, 26 stycznia 2010

Z ostatnich chwil...

Lokal na obiad weselny zamówiony, zaproszenia wybrane i zamówione. Czekamy teraz aż dojdą, wypiszemy i w ferie zrobimy chyba rundkę "po rodzinie" ;-). A na początku lutego nauki przedślubne zacząć czas. Wszystko nabiera tempa i z jednej strony mnie to cieszy a z drugiej przeraża.

W pracy maraton i urwanie głowy. Próbny sprawdzian klas szóstych poszedł beznadziejnie i koniecznie musimy napisać program naprawczy, a co za tym idzie poświęcić wolne godziny na dodatkową pracę z uczniami. Wczoraj po radzie klasyfikacyjnej kilkoro z nas zostało z dyrekcją, aby omówić tę kwestię. I kolejny raz mieliśmy okazję się przekonać, że zmiana na kierowniczym stanowisku w naszej szkole to jedna z najlepszych rzeczy, jakie mogły się przytrafić, już nawet nie tyle nam, ile samej szkole.

środa, 6 stycznia 2010

Z cyklu: rozmowy nauczyciela z rodzicem.

Ucznia mama: Czy mogłaby pani wydrukować dla K. plan lekcji, bo gdzieś mu się zgubił?

Ja: Ale plan lekcji jest wywieszony na dole w holu, K. może go sobie przepisać.

Ucznia mama: No tak, ale on ciągle zapomina...

Zamilkłam na chwilę ze zdumienia.

wtorek, 5 stycznia 2010

poniedziałek, 4 stycznia 2010

Back to the work...

Nie ma to jak wrócić po prawie dwutygodniowym wolnym do pracy i wpaść od razu w wir obowiązków nie tylko swoich, ale jeszcze zastępstw i spraw dodatkowych typu zmiana planu... Ech...

niedziela, 3 stycznia 2010

Poświątecznie, noworocznie...

Czas przecieka mi przez palce. Nie wiem gdzie uciekają te wszystkie tygodnie, dni nawet minuty. Dopiero co przygotowywałam się do świąt, do pierwszej w nocy stałyśmy z mamą nad stolnicą lepiąc pierogi i uszka (żeby były swoje i żeby było dużo ;-)), dopiero co była wigilia i dwa świąteczne dni. A tu nie dość, że minęły już święta to jeszcze cały wolny tydzień.

Co do świąt to minęły całkiem spokojnie i sympatycznie. Zaliczyliśmy najpierw wigilię u teściowej, potem wigilię u mojej mamy i u niej zostaliśmy do drugiego dnia świąt. Sylwester na "domówce" u znajomych.

A dzisiaj znowu siedzę sama. R. w Warszawie, wróci chyba w środę. Jutro w planach babski wieczór z P.

Aha, mamy dylemat z wyborem lokalu na weselny obiad. Cztery i opcje, z których każda ma coś, czego nie ma inna, a do podjęcia ostatecznej decyzji coraz mniej czasu...