Może nie każdy z nas jest Mozartem czy Mickiewiczem, ale każdy jest ważny. Życie każdego z nas to wielka opowieść Wielkiego Autora. Jesteśmy bohaterami tej opowieści i zarazem sami ją tworzymy. (Małgorzata Musierowicz)

piątek, 28 grudnia 2012

Celebruję...

...spokojne, poświąteczne, wolne chwile. Odkąd wróciłam do pracy doceniam je znacznie bardziej niż jeszcze pół roku temu. Jest miło, jest dobrze...

środa, 31 października 2012

...

Już dawno miałam napisać co tam u nas, miałam napisać, ale nie piszę... Brak czasu, brak weny, brak dobrych chęci. Zbieram się, zbieram i zebrać nie mogę.

piątek, 31 sierpnia 2012

Dawno...

... już tu nie pisałam.Czas pędzi szybciutko do przodu, sporo się dzieje, w naszym życiu aktualnie trwają wielkie rewolucje  więc czasu na pisanie jak na lekarstwo. Ja mam za sobą pierwszy tydzień pracy po powrocie z urlopu wychowawczego, Mati od najbliższego poniedziałku idzie do żłobka. O wrażeniach dotyczących tych kwestii skrobnę więcej już niedługo. Dzisiaj mam siłę jeszcze tylko na szybki prysznic. :-). Miłego weekendu wszystkim życzę :-).

sobota, 21 lipca 2012

Choróbsko

Przeziębiło mi się dziecko. Gorączki na szczęście nie ma (i oby tak pozostało), kaszel lekki, za to gile wiszą do pasa prawie i bardzo utrudniają oddychanie, w nocy zwłaszcza. Ratujemy się fridą, wodą morską i ogromniastymi ilościami chusteczek, co pomaga, ale nie na tak długo, jak by się chciało. I nie wiem czy to taki katar "odzębowy" (idą chyba kolejne trójki - brakuje trzech, no i wszystkich piątek, ale na te to chyba jeszcze poczekamy), czy złapany gdzieś na dworze, albo w wyniku przewiania, albo przegrzania. Sama szczerze mówiąc nie wiem, bo to, co ostatnimi czasy wyrabia się z pogodą woła o pomstę do nieba. W ciągu minionych dni po prostu polowaliśmy na chwile między deszczem a deszczem i gdy te łaskawie się pojawiały wychodziliśmy na dwór. No, ale kiedy już nie padało to silnie wiało, albo dla odmiany przygrzewało. Dziecko ubrane na cebulkę i w zależności od tego, czy świeciło akurat słońce czy kropiło i wiał wiatr, kolejne części garderoby były albo ściągane, albo zakładane. Czasami tak kilka razy w ciągu godziny. Masakra jakaś. Gdzie to lato ja się pytam.

poniedziałek, 9 lipca 2012

"Co powie tata?"

Moje dziecko oszalało na punkcie tej piosenki w wykonaniu małej Natalki Kukulskiej. Potrafi słuchać jej nawet kilkanaście razy dziennie. Pewnie już dawno miałabym dość gdyby nie to, że sama uważam, że to piękna piosenka jest :-).

niedziela, 8 lipca 2012

Dziwną...

... pogodę mamy ostatnio, przynajmniej w Szczecinie, bo z tego, co czytam na blogach to wszyscy rozpływają się z gorąca. A u nas ostatnich kilka dni było naprawdę chłodnych, wczoraj lało i to porządnie lało, od rana do jakiejś czternastej, potem na mniej więcej trzy godziny zapanował upał po czym znów padać zaczęło. Dzisiaj z kolei i do nas zawitały ponad trzydziestostopniowe temperatury, co spowodowało szybką decyzję o wypadzie nad jeziorko. Mati poszalał, popluskał się troszkę przy brzegu, porobił "gabki" z piasku, ale hitem i tak pozostawała ślizgawka i tak zwane "ziuuu", mimo, że tej atrakcji na co dzień akurat mu nie brakuje :-).
Wczoraj z kolei w planach mieliśmy wypad nad morze, ale ulewa skutecznie ten plan pokrzyżowała. W zamian za to wybraliśmy się do centrum handlowego skorzystać z wyprzedaży, których mnóstwo teraz. W rezultacie każdy z naszej trójeczki wzbogacił się o nowe części garderoby.
Plany na jutro już bardziej domowe - ruszyłam (pierwszy raz w życiu!!!) z produkcją przetworów. Truskawkowe już gotowe, jutro zaczynam z porzeczkowymi.

piątek, 22 czerwca 2012

Czytelniczy progres.

Ruszyło się wreszcie w kwestii naszego wspólnego z Mateuszkiem czytania. Synuś zaczął w końcu słuchać czytanego tekstu a nie tylko oglądać obrazki. Zaczęło się od "Pawła i Gawła", potem przyszedł czas na "Koziołeczka" Brzechwy. Niestety sytuacja dotyczy jedynie nowych pozycji, jeśli próbuję czytać książeczki znane już Mateuszkowi z oglądania i opisywania obrazków, Mały podnosi bunt.
Totalnie zaskoczył mnie za to ostatnio tym, że próbuje opowiadać o treści książeczki i odpowiadać na pytania dotyczące, szumnie zwanej, akcji utworu. Wszystko oczywiście rzeczownikami w mianowniku bądź wyrazami dźwiękonaśladowczymi.
Przykłady?
Ja: Co robi Bestia?
Mati: Nu nu. (Faktycznie Bestia trzyma wyciągnięty palec wskazujący).
Ja: Co panowie w banku powiedzieli tacie Pięknej?
Mati: Nie! (W sensie: nie dostaniesz pieniążków) :-)
Ja: Jak skrzat zwołał tatę Pięknej?
Mati: Hej, hej!
Ja: Co tata pięknej zrobił?
Mati: Mniam, mniam. (Zjadł kolację)
Ja: A potem?
Mati: Aaa. (Poszedł spać).
Itd.

A wracając jeszcze do wspomnianych wyżej "Pawła i Gawła" to wymiękłam jak zobaczyłam na ilustracjach do tego wierszyka na przykład domofon, magnetofon czy telefon bezprzewodowy. Ja wiem, że to utwór dla dzieci, no ale... Fredro się chyba w grobie przewraca :-).

niedziela, 17 czerwca 2012

Niedzielna kawa...

... najlepiej smakuje tuż po piątej rano. Pisałam wczoraj, że Dziecię wczesnym rankiem wstanie? Pisałam :-).

sobota, 16 czerwca 2012

Cisza i spokój...

... szum laptopa, z telewizora dochodzą odgłosy meczu (nawet ja uległam i oglądam, no, okiem rzucam powiedzmy :-)), czereśnie, lampka wina, lody waniliowe. Nawet świeczki sobie zapaliłam :-). O szyby uderzają krople deszczu. Mąż w strefie kibica, dziecię wymęczone wrażeniami mijającego dnia i brakiem okołopołudniowej dawki snu padło o 17.30 i pośpi pewnie do rana, bardzo wczesnego, ale jednak. Krótko mówiąc: siedzę i się relaksuję. A potrzebny taki wieczór był mi bardzo. Miałam ostatnio trochę zleceń do napisania, pilnych na tyle, by poświęcać im każdą chwilę, w której dziecko moje padało w objęcia Morfeusza. Półtora tygodnia siedzenia przed komputerem i stukania w klawiaturę. Taka sytuacja spowodowała oczywiście niezły bałagan w mieszkaniu, który na szczęście udało mi się już okiełznać. Do tego doszło bardzo niefajne ząbkowanie - gorączka połączona z awersją do jedzenia (znowu!), ciągłym jojczeniem, płaczem o byle co i wiszeniem na mojej nodze w każdej praktycznie chwili. No, ale trzy zęby idące naraz - miał maluch prawo do tego. Na szczęście wszystko to już za nami, a ja przez chwilę mogę pozwolić sobie na "nicnierobienie" :-). I korzystam z tego, oj korzystam :-).

Rozmowy popołudniowe

Ja: Kto jest najpiękniejszym chłopczykiem na świecie?
Mati: Mama :-).

czwartek, 24 maja 2012

Kreatywnie.

Moje dziecko znajduje nowe zastosowania dla rzeczy o zastosowaniu już dawno im przypisanym i wydawałoby się niezmiennym. Wczoraj na przykład próbował uczesać się tarką do pięt a dzisiaj dorwał nieopatrznie przeze mnie pozostawioną, otwartą paczkę tamponów, wyjął jeden i... próbował wyczyścić sobie uszy :-).

środa, 23 maja 2012

Syndrom białego fartucha.

Albo zielonego. Zwał jak zwał. W każdym razie jakiś czas temu syndrom ten dotknął moje dziecko i nijak pozbyć się go nie możemy. Nie wiem czy lęk przed lekarzami pojawił się w związku ze szczepieniami, czy z jakiegoś innego powodu. Któregoś razu po prostu, już ponad pół roku temu, Mati rozkrzyczał się na zwykłym kontrolnym badaniu i od tamtej pory każda wizyta, czy to szczepienna, czy jakaś inna, zaczyna się i kończy dzikim wrzaskiem, wyciem, histerią wręcz. Wczoraj na przykład byliśmy na kontroli u okulisty. Najpierw pani doktor cudem udało się oczka zakropić, a całe późniejsze badanie stanęło pod znakiem zapytania, bo Mati współpracować nie chciał w ogóle, mimo że miał po prostu spokojnie siedzieć, a badanie odbywało się na odległość. Płakał, wyginał się, rzucał zabawkami, którymi obie z lekarką starałyśmy się go zainteresować. Pani doktor (przemiła i wyrozumiała kobietka) w pewnym momencie stwierdziła, że ona nie jest w stanie tego badania przeprowadzić. Na szczęście w porę pomogły współczesne zdobycze techniki i butelka z piciem. Filmik z Matim w roli głównej odtwarzany na komórce zainteresował go, picie wyciszyło i w trakcie "seansu" oczy zostały w końcu zbadane. Wynik badania: wszystko ok.
Całe szczęście, że to już jedna z ostatnich planowanych wizyt. Szczepienia obowiązkowe wszystkie mamy już za sobą, pozostały nam meningokoki w lipcu lub sierpniu. Potem dopiero w grudniu bilans dwulatka. Piszę oczywiście o wizytach planowanych, bo z tymi nieplanowanymi to od września (w związku z rozpoczęciem przez Matiego edukacji "żłobkowej") nie wiem jak będzie. Mam nadzieję, że dziecko moje chorobom się nie da i będą nas one omijać szerokim łukiem. W każdym razie mam pytanie do innych mam: czy macie jakieś sprawdzone, naturalne (w sensie niefarmaceutyczne) sposoby na zwiększanie odporności u dziecka? Za wszelkie rady wdzięczna będę dozgonnie :-).

niedziela, 6 maja 2012

Zębowy boom

Matiemu niemal jednocześnie przebiły się górne prawe dwójka i trójka oraz dolna prawa czwórka. Tym razem na szczęście bez jakichkolwiek rewelacji.
Weekend majowy dobiega końca. Cały w zasadzie spędziliśmy w domu nie licząc oczywiście wspólnych spacerów i podbijania okolicznych placów zabaw i piaskownic. Za to w przyszłym tygodniu czeka na nas Wrocław.

wtorek, 1 maja 2012

Ciąża.

Nie, nie moja. Jeszcze nie :-). Tym razem koleżanki. Wyczekana nareszcie po dwóch poronieniach. Cieszę się. Oni oboje jeszcze boją się cieszyć za bardzo zwłaszcza, że to wciąż jeszcze pierwszy trymestr. Termin porodu A. ma na grudzień wychodzi więc na to, że Maleństwo będzie dokładnie dwa lata młodsze od Matiego.

A jeśli chodzi o moją potencjalną, drugą ciążę to po wielu moich wahaniach w stylu "i chciałabym i boję się" i obawami męża, co do kwestii finansowych zdecydowaliśmy się rozpocząć starania w drugiej połowie roku. Nie wiem czy i kiedy nam się uda, z pierwszą ciążą chwilę to potrwało, ale poczekamy, zobaczymy :-).

Z innych kwestii: mamy kolejną czwórkę. Tym razem też z jedzeniowymi rewolucjami, ale na szczęście mniejszymi niż poprzednim razem.

środa, 14 marca 2012

Czwórka.

Prawa górna. W zasadzie odkryłam ją przedwczoraj podczas wspólnych wygłupów, ale dała o sobie znać znacznie wcześniej. To był pierwszy z zębów, którego wyrzynanie się w jakiś sposób odczuliśmy. I nie chodzi tu o marudzenie, nieprzespane noce czy np. gorączkę lub katar. Nic z tych rzeczy. Pod tym względem nigdy z ząbkowaniem problemów nie mieliśmy. Pojawianie się każdego kolejnego zęba (choć nie ma ich zbyt wiele) Mati przechodził bezobjawowo i bezboleśnie.
Nieszczęsna czwórka dała nam znać w kwestii jedzeniowej. Miałam w pewnym momencie wrażenie, że dziecko mi się uwsteczniło. Przez jakieś dwa tygodnie Mateusz jadał tylko nabiał i papki. Nie było mowy o jakichkolwiek kawałkach. Mleko, kaszka, jogurty, serki - jak najbardziej. Obiady tylko przetarte. Nic innego nie wchodziło w rachubę. Pieczywo poszło w odstawkę, mięsko też, nawet ukochanych bananów nie chciał gryźć.
Ja już się nawet zryczałam z tego powodu, bo nie dość, że to moje dziecko i tak wagowo jest przy dolnej granicy normy, dzieci kilka miesięcy młodsze są od niego cięższe, to tu jeszcze takie cyrki. No, ale czwórka się przebiła a wraz z nią problem gryzienia odpłynął. Do następnej czwórki pewnie.

poniedziałek, 27 lutego 2012

Mały wielki sukces

Mamy za sobą pierwszy nocnikowy sukces. Wczoraj posadziliśmy na próbę Matiego na jego "tronie". Próby były w zasadzie dwie. Żadna nie trwała dłużej niż trzy minuty i kończyła się jęczeniem, a nocnik jak suchy był, tak suchy pozostawał. A dziś rano niespodzianka: dziecko obudziło się, sięgnęło po nocnik po czym wypełniło go płynną zawartością :-). Dodam, że pielucha po nocy była sucha.
Zdaję sobie sprawę doskonale, że to był czysty przypadek, niemniej przypadek cieszący bardzo. Idąc za ciosem postanowiliśmy zacząć na dobre naukę nocnikowania. W ciągu dnia Mateuszek sadzany był jeszcze kilkakrotnie przy czym dwa razy jeszcze siku było do nocnika. Pozostałe sikania i tzw. "grubsze sprawy" ;-) lądowały już w pieluszce.

sobota, 25 lutego 2012

Książeczki.

Z utęsknieniem czekam na chwile, gdy będę mogła usiąść lub położyć się z moim dzieckiem, wziąć książkę (Brzechwę lub Tuwima na przykład albo Astrid Lindgren, czy też coś innego, lubianego przez Mateuszka) i po prostu mu czytać, a on będzie prosił "mamo jeszcze" i będziemy zapamiętywać teksty wierszyków i przeżywać przygody bohaterów, ja po raz kolejny, Mati po raz pierwszy a potem kolejny także.
Nie mogę powiedzieć, że moje dziecko nie lubi książeczek. I całe szczęście. Ma ich swoją małą kolekcję, która sukcesywnie się powiększa a w tej kolekcji swoje ulubione pozycje. Niemniej "czytanie" nasze polega narazie po prostu na oglądaniu obrazków i opowiadaniu o tym kto lub co na tym obrazku jest. Kiedy próbuję czytać teksty pod obrazkami Mateuszek wykazuje zniecierpliwienie i zniechęcenie i albo zaczyna zajmować się czymś innym, albo zmienia książeczkę, przynosi mi nową i mówi "mama czytaj" (tak przynajmniej tłumaczę sobie to "yyy" towarzyszące wyciągniętej rączce z książką ;-)). No i czytamy, w sensie oglądamy nowe obrazki :-).
Ja wiem, że na wszystko przyjdzie czas i naprawdę nie narzekam, przeciwnie, cieszę się, że Mateuszek od książek nie ucieka. Niemniej do tego "poważniejszego" czytania tęsknię i już :-).

A tak abstrahując od czytania to edukujemy się aktualnie w kwestii owocowo - warzywnej. Mały dostał od mojej mamy zestawy plastikowych warzyw i owoców, no i tak uczymy się co jak się nazywa. W tym momencie Mati potrafi wskazać i nazwać banana ("bdabda") i pokazać marchewkę i truskawkę. Teraz chyba kolej na pomidora :-).

wtorek, 21 lutego 2012

Co z tą pogodą?

Wczorajszy dzień po względem pogodowym to była prawdziwa rewelacja. Piękne słońce, ciepło, sucho (gdzieniegdzie tylko resztki śniegu), delikatny wiaterek. Mati wyszalał się na dworze - odprowadzaliśmy moją koleżankę (tzw. "babę") i jej 6 - letnią córeczkę (tzw. "zizię) do domu i zahaczyliśmy po drodze o plac zabaw. Byliśmy bez wózka więc mój dzielny synek przeszedł naprawdę niezły kawał drogi na swoich krótkich nóżkach. Dotleniliśmy się za wszystkie czasy a w rezultacie (również w związku z tym, że przepadła nam popołudniowa drzemka) dziecko padło o godzinie 17.50 (widziałam, co się święci więc kąpiel i kolacja odbyły się tuż po 17-ej) i wstało dziś o 6.30 a i tak chyba tego snu było mu za mało, bo teraz również śpi, już drugą godzinę.
No, ale dzisiaj ze spaceru, bezwózkowego przynajmniej, nici. No właśnie, co z tą pogodą? Wczoraj w zasadzie czuć już było w powietrzu wiosnę. A dzisiaj! W nocy znów nasypało śniegu a że teraz temperatura jest gdzieś 5 stopni na plusie to wszystko topnieje i zamienia się we wstrętną, szarą breję. Mokro, zimno i wieje. Gdzie jest ta wiosna ja się pytam?

czwartek, 9 lutego 2012

Co to?

Wkroczyliśmy w nowy etap. Etap, który nazywa się "co to?", a w zasadzie "cio to?" bądź też "tio to?" ;-).
Niesamowicie mnie to moje dziecko zaskakuje, z każdym dniem coraz bardziej.

piątek, 3 lutego 2012

Pierwszy śnieg tej zimy.

Pierwszy w Szczecinie oczywiście. No, prawie pierwszy bo to, co spadło kilka tygodni temu stopniało po paru godzinach.
Niedawno pisałam, że za śniegiem po dwóch poprzednich zimach nie tęsknię i zdanie swoje w tej kwestii podtrzymuję, niemniej dzisiaj spacerowało nam się świetnie. Szczecin jest aktualnie jednym z najcieplejszych miast. Dzisiaj w okolicach godziny 14-ej, kiedy to odbywał się nasz spacer było coś koło -5st. , piękne słońce, zero wiatru, rześkie powietrze. Aż nie chciało się wracać do domu. Oby więcej takich dni i takich spacerów. Cudnie było.
Jedna rzecz mnie tylko w tym wszystkim zdenerwowała. W pewnym momencie musieliśmy pokonać dość strome schody. Niestety chcąc skorzystać z niektórych podjazdów musiałabym chodzić z własną łopatą. Schody owszem odśnieżone były, ale cały śnieg z nich trafił oczywiście na podjazd. Ja sobie spokojnie poradziłam, sprowadziłam po prostu wózek tak, jak to robię na klatce schodowej, podejrzewam jednak, że osoba na wózku inwalidzkim miałaby już z tym spory problem. Dla porównania kilkanaście metrów dalej i schody odśnieżone były i podjazd też. Czyli można? Można!

środa, 1 lutego 2012

wtorek, 31 stycznia 2012

poniedziałek, 30 stycznia 2012

Odkrycia.

Zeszłam ostatnio do piwnicy, co (uśmiejecie się) dla mnie jest wyczynem nie lada, bo moja arachnofobia mogłaby posłużyć za przypadek kliniczny :-). Niestety - pająków boję się panicznie, a ten lęk z wiekiem zamiast niwelować, powiększa się. Do piwnicy schodzi więc z reguły Mąż, ja i tak za bardzo nie mam po co, bo przy kupnie mieszkania była właścicielka, a potem nowi sąsiedzi ostrzegali - kradną. Nie trzymamy tam więc praktycznie nic, a to, co trzymamy to rzeczy byłej właścicielki.
Z krótkiej wizyty w piwnicy, pokazywanej nam przy okazji przekazywania mieszkania, zapamiętałam, że w rogu stoi duże, wiklinowe "coś". Wiklinę kocham miłością wielką i niezmienną i nigdy dość mi wiklinowych gadżetów, to "coś" chodziło mi więc po głowie od przeprowadzki. No i ostatnio zdecydowałam się - schodzę! A że pokój zalegało kilka pustych kartonów pozostałych po rozpakowaniu kolejnych rzeczy - schodzę tym bardziej.
Wiklinowe "coś" okazało się sporą (coś jak trzy średniej wielkości kosze na brudną bieliznę) skrzynią, w której z powodzeniem można by trzymać mateuszkowe zabawki, albo nawet pościel), obok stał jeszcze, wcześniej niezauważony, kosz wiklinowy, rozmiarów jednego kosza na bieliznę. Nie wiem, naprawdę nie wiem jak można takie cuda znieść do piwnicy i skazać na niszczenie przez kurz i wielkie pająki ;-).
Ten mniejszy przytargałam na górę od razu (nie macie pojęcia ile samozaparcia wymagało ode mnie wzięcie go do ręki ze świadomością, że jakiś pająk może w każdej chwili na tę rękę mi wyleźć - no, ale czego się nie robi dla wikliny :-)), ten większy musiał tam niestety chwilowo jeszcze zostać, bo na razie nie mam go gdzie postawić. Później, jak już wyniesiemy się ze spaniem z pokoju Mateuszka i zrobi się więcej miejsca, to trafi właśnie tam.
Teraz chodzi mi po głowie przemalowanie ich obu na biało, ale z tym muszę poczekać aż będzie cieplej i zrobić to na balkonie.
Poza wikliną "odkryłam" jeszcze pięć sporych czerwonych, plastikowych koszyczków. Nic wielkiego, ale przydały się już i do ogarnięcia mniejszych zabawek i do uporządkowania części rzeczy w łazience oraz środków czyszczących w szafce kuchennej pod zlewem. Je też z chęcią potraktowałabym na biało, bo ten czerwony to w sumie do niczego mi nie pasuje. Czekam więc na wyższą temperaturę, kupuję farbę w spreju i do dzieła :-).

Słowniczek

Pomału wkraczamy w okres, kiedy mowa naszego Malucha będzie (mam nadzieję) rozwijać się coraz szybciej. Z tej okazji postanowiłam odnotowywać kolejne słówka Mateuszka. W tym momencie mamy już na tapecie (tam, gdzie trzeba w nawiasach tłumaczenie ;-)):

mama
tata
baba (babcia, ale i każda inna kobieta)
gugu (wymawiane w sposób "stłumiony", oznacza wujka)

mniam mniam
prutu (to "r" naprawdę tam jest - piciu)
da (daje - nie roszczeniowo, ale w sensie "dałem", "Mati dał")
pa pa
nie

hau hau (wiadomo: pies, ale i każde inne zwierzątko a także postacie z kreskówek ;-))
koko (oko)
uko (ucho)
taptie (kapcie)
didia (dzidzia, dziecko)
brum (auto, pralka)

Czekamy na więcej :-).

środa, 18 stycznia 2012

Czwarty.


Odkryłam dzisiaj kolejnego zęba. Tym razem na dole - prawa jedynka.
A oto mój mały, znudzony, czterozębny Smyk :-).

wtorek, 17 stycznia 2012

...

Dzisiaj na świat przyszła córeczka mojej koleżanki. M. jakiś czas temu powiedziano, że nie dane jest jej naturalne macierzyństwo. A Malutka to już jej drugie, jak najbardziej "naturalne" dziecię. Jak to nigdy nie należy tracić nadziei i wiary w spełnienie marzeń.

środa, 11 stycznia 2012

Mały czytelnik :-)

Osiołkowi w żłoby dano - co poczytasz mi dzisiaj mamo? ;-)

Nowe miejsce.

Kusił mnie Blogger i kusił, aż w końcu skusił. Jeszcze nie do końca jest tu tak, jak chciałabym, żeby było, ale myślę, że to już tylko kwestia czasu. Najgorsze w końcu za mną (to kopiowanie postów, ble). Teraz chciałabym przede wszystkim usunąć to zaciemnienie z kopiowanych postów, ale kompletnie nie wiem jak to zrobić. Jakieś sugestie? ;-)

sobota, 7 stycznia 2012

No i mamy...

... nowy rok, w którym serdecznie Was witam. Mam nadzieję, że Sylwester każdej z Was był udany, a w każdym razie zadowalający. :-) My drugi rok z rzędu spędziliśmy go bardzo kameralnie, w sensie we dwoje przed telewizorem, ale za to z naszym małym-wielkim Cudem śpiącym za ścianą więc tak naprawdę lepszego Sylwestra wymarzyć sobie nie mogę :-).

A co nowy rok do tej pory nam przynosi? Na gruncie mateuszkowym przede wszystkim porządne samodzielne kroki. Mogę to już napisać, bo nie ulega wątpliwości - Mati chodzi a czasami wręcz biega. Oczywiście upadki się zdarzają, ale tych się chyba nie uniknie. Poza tym ruszyło się znowu w kwestii zębowej - do górnej lewej jedynki dołączyły jedynka druga i również górna lewa dwójka. Śmiesznie mu te zęby idą, tak od góry, na dole nie widać jeszcze kompletnie nic.

A w innych kwestiach bez zmian w zasadzie. Pomału odkopujemy kolejne kartony i już w zasadzie mieszkanie wygląda całkiem nieźle. Ja wpadłam w wir upiększania, dekorowania, szukania inspiracji. Z namaszczeniem oglądam i czytam wnętrzarskie blogi (linki z boku), których autorki zaskakują mnie nieustannie swoimi pomysłami i sprawiają, że sama mam ochotę na hand-made, tylko, że niestety manualnie jestem kompletnym beztalenciem, jedyne czego się w tej materii do tej pory podjęłam to kartki świąteczne, a i one powalające nie były. Ale przyznaję - decoupage kusi mnie już długo i niezmiennie i mimo wszystko chyba się za niego zabiorę, a przynajmniej spróbuję. Już nawet oglądałam w Empiku potrzebne akcesoria, teraz pozostaje kwestia odpowiedniego ich wyboru i zakupu. Może po weekendzie... Mam jeszcze sporo czasu na realizację różnych pomysłów, do pracy wracam dopiero we wrześniu więc do tej pory hulaj dusza :-).

Na koniec muszę, po prostu muszę ponarzekać sobie na pogodę. I to wcale nie chodzi o to, że jest zima a śniegu i mrozu uświadczyć nie sposób, bo do nich akurat po dwóch poprzednich zimach, zwłaszcza tej ostatniej, kiedy musiałam z wózkiem przedzierać się przez hałdy śniegu i nieodśnieżone podjazdy, wcale nie tęsknię. Chodzi o to, że od dobrych kilku tygodni deszcz pada w zasadzie nieustannie, nie mam mowy o długich spacerach, do których oboje z Matim się przyzwyczailiśmy. Teraz wygląda to tak, że "polujemy" na chwile bez deszczu i wymykamy się z domu chociaż na trochę a i tak zmoknąć nam się zdarzy.Muszę poszukać jakichś fajnych szczecińskich miejsc, w których można ciekawie spędzić czas z maluchem i poznać inne dzieci. No, bo ile można siedzieć w domu szczególnie z dzieckiem, które spokojnie nie usiedzi i nieustannie musi coś robić. Mateuszek może mieć kilo kupy w pieluszce i mu to nie przeszkadza (jeszcze ucieka przed przewijaniem), ale niech tylko zacznie mu się nudzić to bieda, oj bieda.

I tym "optymistycznym" akcentem kończę ten przydługawy wpis ;-).