... do codzienności. Półtora tygodnia na wyjazdach (najpierw Zielona Szkoła w wioskach tematycznych pod Koszalinem, potem wycieczka do Trójmiasta) z krótką przerwą na weekend. Zmęczenie, niewyspanie (dzieciaki mają mnóstwo energii zwłąszcza w nocy) i notoryczny katar (jakoś ciągle dziwnie marzłam), ale też cudowny odpoczynek od szkoły jako takiej. Zmiana nastawienia wobec pewnych kwestii i pewnych osób. Jest nieźle. Oby ten stan rzeczy trwał jak najdłużej.
Ostatnie kilka dni upłynęło pod znakiem choroby córeczki P. Rutynowy tak naprawdę zabieg pokazał, że jednak nie wszystko jest w porządku. Ciągle nic nie wiadomo, ciągle czekają na wyniki. Ile można czekać na wyniki w polskim szpitalu, kiedy podejrzenia są naprawdę bardzo nieciekawe? W przypadku małej A. to trwa już cztery dni i nadal nie chcą nic powiedzieć i nic przyspieszyć. Paranoja.
A weekend upływa mi na kolejnym wyjeździe. Po miesiącu wreszcie udało mi się wyrwać do Mamy. Zaopatrzyłam się w nowe zasłonki i słoneczniki na okno, zajadam pyszne ciasto, w końcu pofarbowałam odrosty, no i nareszcie się wyspałam. Zapowiada się też, że teraz będziemy mieli już z R. więcej czasu dla siebie. Nareszcie...