Może nie każdy z nas jest Mozartem czy Mickiewiczem, ale każdy jest ważny. Życie każdego z nas to wielka opowieść Wielkiego Autora. Jesteśmy bohaterami tej opowieści i zarazem sami ją tworzymy. (Małgorzata Musierowicz)

poniedziałek, 27 września 2010

Bieliźniane zakupy.

Wybrałam się dziś na takowe. I co nabyłam? Żadne tam fikuśne figi, stringi, koroneczki, żadne seksowne falbanki. Zamiast tego dwa najprostsze, bawełniane i wielkie jak namioty staniki do karmienia ;-).

czwartek, 23 września 2010

Co lubię...

Zostałam niedawno zaproszona przez Ewę777 do zabawy polegającej na wymienieniu dziesięciu rzeczy, które, jak mówi nazwa zabawy, lubię. Zaczynam zatem.

Lubię:

1. Książki. Kiedy byłam mała mój ś.p. Tata śmiał się ze mnie, że ja nie tyle je połykam, co wręcz pożeram. Pamiętam ukochane w dzieciństwie "Dzieci z Bullerbyn", Rodzice musieli kupić mi drugi egzemplarz, bo pierwszy był zaczytany tak, że każda z kartek fruwała osobno. Czytać mogłam o każdej porze dnia i nocy. Zamiłowanie do czytania pozostało mi do dziś, chociaż czasu na nie mam już teraz nieco mniej a niekiedy wyrzucam też sobie, że mogłabym poczytać coś bardziej ambitnego.

2. Długie jesienne wieczory, kiedy z kubkiem ciepłej herbaty w jednej, a książką w drugiej ręce, mogę się wygodnie rozsiąść na kanapie i zatopić w lekturze. A jak jeszcze do tego słychać uderzające o parapet krople deszczu...Mmm...

3. Herbatę. Mogłabym ją pochłaniać hektolitrami. Nieważne ekspresowa czy sypana, owocowa czy nie, bez herbaty nie wyobrażam sobie życia. Ostatnio z zamiłowaniem popijam aroniową z miodem i cytryną. Pycha. A każdy dzień zaczynam od zwykłej czarnej Sagi.

4. Mojego psa, który na co dzień mieszka u mojej Mamy. Chyba żadna żywa istota, włączajac w to mojego Męża, nie wyraża tak demonstracyjnie radości na mój widok ;-).

5. Zbierać grzyby. Zwłaszcza, gdy jest co zbierać, tak jak w ubiegłą sobotę na przykład. Ich czyszczenia natomiast już nienawidzę. Szkoda, że nie można jakimś cudem pominąć tych wszystkich czynności pomiędzy zebraniem a konsumpcją.

6. Internet. Tu już chyba niestety jestem beznadziejnym nałogowcem, a jeszcze kilka lat temu wręcz bałam się włączać komputer.

7. Sabaty. Tak nazywam spotkania z koleżankami, czy to tymi z pracy, czy tymi z dzieciństwa, lat szkolnych czy studenckich. W większym gronie nie spotykamy się już zbyt często, ale kiedy już do takiego spotkania dojdzie to nie możemy się nagadać.

8. Niektóre seriale. Ostatnio wręcz pasjami "Dr Hause'a". Bardzo lubię też "Rodzinę zastępczą". Wspólnie z Mężem oglądamy "V" a od niedawna również "Ludzi Chudego".

9. Gorące kąpiele. I te w wannie i pod prysznicem. Ostatnio z racji stanu, musiałam z nich zrezygnować, ale gdy tylko Młody się wykluje...

10. Coś, co lubię, a wręcz uwielbiam od niedawna, a co też niedługo się skończy - czuć ruchy mojego Synka, nawet wtedy, gdy głową ciśnie mi z całej siły na pęcherz, łapki wpycha w pachwiny a nogi próbuje całą swoją siłą wypchać pod biustem. Uczucie wręcz niezastąpione.

Szczerze mówiąc miałam pewne obawy, że nie uda mi się podać aż 10 rzeczy, ale, jak widać, dobrnęłam do końca :-).

czwartek, 9 września 2010

Gdzie ty masz tę ciążę...

... usłyszałam wczoraj podczas wizyty w "macierzystej placówce", która odwiedziłam w celu podbicia książeczki ubezpieczeniowej. Coś w tym jest, brzucha za wielkiego to ja nie mam, chociaż sama widzę jak się sukcesywnie powiększa. Od znajomych ciągle jednak słyszę, że "prawie nic nie widać". No, ale najważniejsze, że Młody waży i mierzy tyle, ile powinien.

Żaby nie było za wesoło, bo chyba ostatnio za bardzo cieszyłam się wzorcowymi wynikami, to we wtorek na wizycie okazało się, że przypałętało mi się jakieś niefajne zapalenie. Doktor przepisał globulki, które mam nadzieję szybko pomogą.

Z pracy wieści pozytywne. Ludzie bardzo zadowoleni z nowej Góry, ciągle nie można uniknąć porównań z tą poprzednią. Ja sama chyba jednak jeszcze się za pracą nie stęskniłam, ale podejrzewam, że dużo już mi nie brakuje :-).

poniedziałek, 6 września 2010

Zimmmnnoo...

Bluzka, gruba bluza i kubek gorącej herbaty. Jakoś tak zimno się zrobiło. Wyszłam z samego rana po świeże bułki i przemarzłam na kość. Ewidentnie czuć jesień w powietrzu.

piątek, 3 września 2010

Spokojniej...

Mieszkanie względnie doprowadzone do porządku. Teraz zajmuję się sprawami najprzyjemniejszymi - kupiłam nowe bambusowe doniczki, wiklinowy koszyk na chusteczki higieniczne, pobawiłam się trochę i poobklejałam skóropodobną okleiną pudełka na tak zwane pierdoły, opróżniłam komodę i ułożyłam w niej rzeczy dla Młodego. Chociaż może ułożyłam to zbyt wielkie słowo, chwilowo wrzuciłam jak leci. Po niedzieli wybiorę się po proszek do prania dziecięcych rzeczy (podobno pierwszy raz najlepiej wyprać w takim), wypiorę, poprasuję i wtedy poukładam już tak, jak ma być. Wygląda na to, że syndrom wicia gniazda włączył mi się na dobre.

Za mną dwa dni i dwie noce bez Męża. Dzisiaj wieczorem już wraca. Kolejny raz dochodzę do wniosku, że takie chwilowe rozstania całkiem nieźle związkowi robią :-), niemniej bardzo się cieszę, że już dziś będziemy razem.

Poza tym pora wreszcie wyjść do ludzi po tych dwóch tygodniach wyjętych z życiorysu. Na przyszły tydzień zapowiada się spotkanie z P. , warto byłoby też spotkać się z kimś z pracy i posłuchać ploteczek na temat nowej dyrekcji i jej rządów. Ostatni rok naprawdę był pod tym względem pozytywny, szkoda, że to było tylko p.o. i tylko przez rok. Zobaczymy jak będzie teraz. Jedno jest pewne - na pewno będzie lepiej niż przy pani S.J.