Wszystko przebiegło tak, jak przebiec powinno. Nie zmieniłabym ani chwili z sobotniego dnia. Kiedy przeżyłam fryzjerkę i kosmetyczkę (nie cierpię takich czasochłonnych zabiegów), stwierdziłam, że reszta to pikuś. Stwierdzenie na wyrost oczywiście, bo lekki stres pojawił się zwłaszcza przy wchodzeniu do kościoła, ale i tak myślałam, że będzie gorzej. Dopisała pogoda a co najważniejsze dopisali ludzie. Mszę prowadził ksiądz uczący w mojej szkole i, jak mówiła między innymi moja mama, była to msza dla nas i o nas. Na zakończenie powiedział tyle miłych słów na mój temat, że aż się wzruszyłam. Dziewczyny ze szkoły stawiły się niezwykle tłumnie i przy życzeniach gromko śpiewały "sto lat" przez jakieś pięć minut. Imprezka weselna też przebiegła bez jakichkolwiek zakłóceń. A noc poślubna... mmm ;-).
Kompletne zaskoczenie spotkało mnie jeszcze dodatkowo wczoraj. Nie wiedziałam nic do samego końca, mimo że w spisek zaieszanych była chyba połowa nauczycieli z dyrekcją włącznie. Kiedy weszłam do klasy na godzinę wychowawczą zostałam przez moje dzieciaki obsypana ryżem, nakarmiona pizzą i napojona soczkiem pomarańczowym. Dostałam mnóstwo zyczeń i, czego już się w ogóle nie spodziewałam, piękne prezenty - pościel i zegar. Przemiła niespodzianka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz